wtorek, 11 marca 2014

5. "Każda laska leci za kartą kredytową" ~ David

Ta mała istotka siedziała na kanapie i wyglądała na przerażoną. Gdyby ktoś mi powiedział że ona ma moc, którą może nas wszystkich zniszczyć to chyba bym go wyśmiał. Eve Raahel, tak nazywała się sztuczna bogini która wpatrywała się z lekkim przejęciem na moje zachowanie. Oczywiście że lekceważenie ogrów z APRIL nie było rozsądne lecz jakoś mi to w tamtej chwili wisiało. Mars, Silver i Ruby siedzieli cicho, nikt nawet nie chciał podejść do tych stworów bez mojej reakcji. Słuchali się mnie z trzech prostych powodów. Pierwszy, każdy uważał że jestem chodzącym ideałem i powinni mnie naśladować. Drugi, kiedy postanowiliśmy utworzyć grupę, ja dowodziłem. Trzeci, po prostu się mnie bali. Zrobiłem coś strasznego lecz to było dla mnie konieczne, pech chciał by oni to zobaczyli. Mimo iż minęło od tego zdarzenia kilka lat to ani razu nie poruszali tego tematu, to znaczy że się bali. Przerwałem rozmyślania widząc jak senna Eve położyła się na kolanach Silvera, ten jedynie na nią spojrzał ze współczuciem i zwrócił się w moją stronę.
- Chyba jest padnięta po ciężkim dniu. – Uśmiechnął się łapiąc delikatnie kosmyk jej czarnych włosów. Poczułem dziwne, niewyjaśnione ukłucie w sercu po czym ze złością zamknąłem książkę, którą przeczytałem już kilka razy.
- Wyczerpujący dzień, przecież to codzienność. – Westchnąłem. Nie miałem ochoty patrzeć na uśmiechającego się do Eve Silvera więc mówiąc jakby do siebie ruszyłem w stronę półki z książkami.
- Jeśli ona chce się do nas przyłączyć to niech się dziesięć razy zastanowi. Nie będzie miała tyle czasu do spania. – Książki, jak zawsze posegregowane alfabetycznie. Jednak teraz jakoś nie chciało mi się bawić w „pana porządnego” i włożyłem ja byle gdzie, z przyzwyczajenia pewnie trafiłem w odpowiednie miejsce. Z dość obojętną miną podszedłem do Silvera  i zrobiłem coś co mu się z pewnością nie spodobało. Bez słowa wziąłem Eve na ręce i zaniosłem do sypialni, musze powiedzieć że dziewczyna ma twardy sen. Gdy ją wniosłem do jedynego nie zniszczonego pomieszczenia i położyłem na miękkim łóżku poczułem dziwną ulgę. Może i byłem poważny i zarozumiały, jednak zależy mi na tym by wszyscy byli bezpieczni. Nie mogłem pomóc Shinowi, jednak myślę że los zesłał Eve po to bym mógł naprawić ten błąd. Dostałem kolejną szansę by kogoś chronić, nie mógłbym jej zmarnować. Delikatnie zacząłem jeździć po jej twarzy dłonią, czoło, policzki, usta. Wiedziałem że dziewczyna się nie podda i do nas dołączy, mimo iż nie wiedziałem czemu to jedno było pewne. Musiałem zaproponować szefostwu moją propozycje opieki nad nią. Gdy poczułem jak jej ciało zaczyna drżeć pod wpływem ruchu mojej dłoni szybko ją oddaliłem. Moje serce, które normalnie powinno nie wskazywać oznak życia, zaczęło bić szybciej. Nie rozumiałem tego, nie chciałem zrozumieć, tłumaczyłem sobie to plotkami na temat wampirzych chorób.
- Ooo.. siedzisz nad śpiącą dziewczyną i patrzysz na nią z dziwnym wyrazem twarzy, mam nadzieje że nic mi nie zrobiłeś przez sen. – Zachichotała Eve lekko ziewając. Moja nastawienie do niej natychmiast się zmieniło. Odwróciłem głowę patrząc na okno, zbliżała się noc.
- Nawet nie żartuj. Gdybym coś takiego zrobił to pewnie byś uciekła. A twoja moc jest mi.. znaczy NAM.. potrzebna. – Cholera. Spojrzałem na nią kątem oka, widocznie byłą zbyt śpiąca by zrozumieć o czym mówię, całe szczęście. Gdyby się dowiedziała o moich planach co do niej pewnie zostałbym zamknięty przez naukowców za próbę zniszczenia ich najlepszego i najsilniejszego dzieła. Które nawet sobie nie zdaje sprawy ze swojej siły.
- Hej, David. Opowiedz mi bajkę na dobranoc. – Uśmiechnęła się kiwając lekko na boki. Siedziała blisko mnie, za blisko. Postanowiłem się odsunąć do tyłu a ona za mną, doszło do tego że spadłem z łóżka na twardą podłogę. Spoglądała na mnie tymi swoimi, kolorowymi oczami z lekkim zaciekawieniem. Syknąłem z irytacji i wstałem rozmasowując sobie plecy. Wymieniliśmy się spojrzeniami, a w tym czasie dziwne uczucie w środku wróciło. Poczułem jak moja blada twarz robi się czerwona. Z całej tej, dziwnej sytuacji uratował mnie Mars. Ze swoim głupawym uśmieszkiem powiadomił mnie o tym że jeden z ogrów się obudził. Skinąłem głową i podszedłem do jednej z wielu w tym domu półek z książkami, lubiłem czytać. Złapałem pierwszą lepsza i rzuciłem Eve by sobie poczytała.
- Nie chce jej! Jest za gruba! Ktoś to w ogóle przeczytał?!
- Tak, wszystkie książki w tym domu zostały przeze mnie chociaż raz przeczytane. I muszę ci powiedzieć że Stephen King jest niesamowitym pisarzem. No ale jeśli nie to weź cokolwiek, ja idę do reszty. – Westchnąłem i po usłyszeniu jakim to ja jestem strasznym człowiekiem, wyszedłem z pokoju. Nikt nie musiał mi o tym mówić, dobrze to wiedziałem. Tak powinno być, nie mogę się zbyt przywiązywać do innych, ani oni do mnie. Jednak to nie zmienia faktu że jakaś niewyjaśniona siła zmuszała mnie do opieki na Eve, tak to na pewno była chęć naprawienia grzechów.  Z groźną miną spojrzałem na jednego z najbardziej wkurzających ogrów z całej bandy, czemu akurat on się obudził jako pierwszy?
- O jak miło pana widzieć panie Hyodo. Ahh.. przecież tutaj jesteś nazywany Davidem Denversem, prawda? – Uśmiechnął się do mnie z dumą. Oczywiście że byłem zaskoczony tym że wiedzieli o moim i Shina pochodzeniu, jak dotąd tą informacje znało kilku naukowców, szefostwo i te głupki stojące za mną. Po raz kolejny moje ukrywanie emocji pomogło mi w psychicznym znęcaniu się nad przeciwnikiem.
- Dobrze wiedzieć że jestem tak ważną osoba by szukać informacji o moim japońskim pochodzeniu. Coś jeszcze wiecie? Może jakie potrawy lubię? Albo znacie moją dziewczynę? – Oczywiście że nie mógł znać tych informacji, ale chciałem sobie pożartować, tak rzadko zdarza się okazja.
- Jasne. Lubisz pospolite hamburgery. Twoją ostatnia dziewczyną była Lisa Andrew z którą zerwałeś tydzień temu, masz dziwny nawyk zrywania i znajdowania sobie dziewczyny „na tydzień” – Przekląłem w myślach a Silver trącił lekko mnie ramieniem.
- To ja myślałem że ostatnia była Mary. – Zaraz później tyknął mnie palcem Mars, dołączając się do rozmowy.
- Serio? A ja myślałem że to była Eliza. – Zacząłem nieprzyjemnie warczeć gdy nagle poczułem że coś wspina się po moich plecach i podciąga łapiąc za ramiona. To była Ruby.
- Nie, nie, nie. Ostatnia to była Amelie!
- Możecie już skończyć? Zrozumiałem, jestem gorszym kobieciarzem niż Silver. – Przewróciłem oczami a mój przyjaciel zrobił minę pt. „Nie prawda” i z zachwytem zaczesał grzywkę do tyłu. Ogr wydawał się lekko znudzony. A żeby to udowodnić zaczął coraz częściej ziewać. Ja również nie chciałem marnować czasu. Musiałem złożyć raport, wypytać te istoty po co tu przylazły a potem wraz osobiście dostarczyć papiery do bazy głównej. Tyle roboty a tak mało czasu. Zrobiłem więc to co powinienem zrobić od razu, złapałem Ogra za szyje i zacząłem mu grozić kłami. Tak jak myślałem, każdy się mnie bał w takim momencie.
- Więc? Czemuż to rozwaliliście mi połowię mieszkania?
- D-dostaliśmy rozkaz od naszej pani. Dostaliśmy informacje że jest tu S.B! Proszę, puśćcie mnie! – co za bezużyteczne i dwulicowe bestie. Oczywiście po zdobyciu tych zacnych informacji kazałem ich wywalić, gdzieś pod mostem, na granicy miasta.
Ruby, Silver i Mars już nie wrócili z powrotem, pewnie każdy poszedł do swojego mieszkania. W ten sposób miałem resztę dnia dla siebie i moich znienawidzonych papierów. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- David! Mamy mleko w domu? – Pomimo godziny 23 nie zawahała się krzyczeć na cały dom. Chciałem już coś powiedzieć na temat „My mamy” ale powtarzając to sobie w myślach poczułem jakieś ciepłe uczucie grzejące w środku. Oderwałem się na chwilę od papierów i ruszyłem w stronę kuchni. Stała tam, w mojej bluzce i próbowała znaleźć w lodówce coś co by przypominało mleko. Gdy usłyszała moje kroki od razu spojrzała na mnie z groźna miną.
- Uzupełnij lodówkę! Jak Amerykanin może mieć całkowicie pusta lodówkę?! – Otworzyła ją na oścież, uderzając drzwiczkami o ścianę. Chyba to obudziło sąsiadów bo usłyszeliśmy krzyki i wrzaski niezadowolenia w odpowiedzi.
- Jestem Japończykiem. Po za tym jadam na mieście i nie chodzę na zakupy.- Spojrzałem na Eve, nie była zdziwiona czy coś. Na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec i widocznie chciała coś powiedzieć. Jedyne co wyszło z jej ust to niewyraźne jęki, dopiero później zmieniło się to w normalny angielski.
- To… pójdziemy jutro na zakupy! – Powiedziała to z taką podnietą i z radością że aż było szkoda odmówić. W sumie raport i inne sprawy mogłem załatwić później. Więc mimo wszystko się zgodziłem. Tak się zaczęła cieszyć że musiałem co chwile otwierać drzwi i przepraszać za hałas. I pomyśleć że kiedyś było tu tak cicho, za cicho.
♦-♦-♦
- David! Ruszaj się! Wstawaj! – Eve już od 7 była na nogach, o tej porze otwierano większość sklepów. Jako iż lubiłem spać a moje łóżko było okupywane przez małe i nieporadne bóstwo zostałem zmuszony do spania na niewygodnej kanapie, więc dobijanie mnie tak wczesnym budzeniem było niebezpieczne. Jednak dziewczyna się uparła i zaczęła mną szarpać w prawo i lewo.
- DOBRA! JUŻ WSTAŁEM! – Krzyknąłem na tyle głośno by ta odskoczyła z piskiem. Dopiero teraz spojrzałem na jej ubranie. Nie wiem co jej się stało ale założyła niebieską sukienkę z białą kokardką, wiązaną w pasie. W sumie pasowało jej to. Gdyby jeszcze nie miała tego charakteru, przerażonej i niezaradnej to byłby całkiem użyteczna.
- Mam coś na twarzy? – Zapytała nagle a ja wróciłem do rzeczywistości. Zaprzeczyłem kiwnięciem głowy, po czym wstałem z twardej jak skała kanapy. Rzeczywiście, przydałyby mi się nowe meble. Całkiem zapomniałem o tym że każdy przedmiot w domu był zniszczony, od krzesła aż po nowy telewizor. APRIL dostanie duży rachunek. Chwiejnym krokiem ruszyłem do sypiali aby wyjąć nowe ciuchy, jednak nie było mi dane wejść do pokoju gdyż Eve zaczęła mnie ciągnąć w stronę kuchni, a zarazem jadalni. Posadziła mnie na krześle i odwróciła się w stronę kuchenki, z braku zajęcia zacząłem się bawić solniczką, która po chwili została mi zabrana. Nie zdążyłem nawet niczego powiedzieć bo przed moim nosem został postawiony talerz z ciepłą jajecznicą. Eve z uśmiechem usiadła naprzeciwko i zaczęła się zajadać śniadaniem. Nie byłem przekonany do tego pomysłu.
- No jedz! Przecież cię nie otruje. – Zachichotała i widząc dalej mój upór zrobiła jakąś niesmaczną minę. Pochyliła się lekko do przodu i zabrała mi kawałek jajecznicy by ją zjeść i pokazać mi że jest jadalne. Westchnąłem i zacząłem jeść, okazało się nawet dobre. Zastanawiałem się skąd ona miała składniki, no ale ważne że było dobre. Jedzenie na mieście to jednak nic w porównaniu z domową kuchnią, taką właśnie myśl wprowadziła Eve do mojego domu. Z jakiegoś dziwnego i nieznanego mi powodu próbowała się u mnie zaaklimatyzować, nie miałem serca jej wyrzucać lecz wiedziałem że przyjdzie taki dzień kiedy znów zostanę sam. Nawet jeśli by się zgodzili na to bym się nią opiekował to i tak nie zobowiązuje to do wspólnego mieszkania. Z jednej strony to dobrze a z drugiej nie. Znam osoby które mieszkają razem, to na przykład Mars i Ruby. Jednak oni są w innej sytuacji. Przez całe życie byli razem, gdy jednego nie było drugie nie mogło praktycznie funkcjonować. Te dwie papużki nierozłączki trzymają się razem aż do teraz, nie zdziwiłbym się gdyby to się zmieniło w coś większego niż przyjaźń.  
- Ziemia do Davida! Idziemy do sklepu! – Podjarana Eve rzuciła we mnie ciuchami i popchnęła w stronę łazienki, dobrze wiedzieć że nie mogę się przy niej zamyślać. Mimo wszystko ubrania były czyste, świeże i nawet dobrze razem wyglądały. Kiedy wyszedłem ta już czekała zniecierpliwiona pod drzwiami, to jak wyprowadzanie psa na dwór. Ciekawe, gdybym jej rzucił kartę kredytową to by poleciała za nią jak pies za piłką? Zaraz, zaraz. Każda laska by poleciała. 

W następnym rozdziale:


" A ty masz w ogóle jakiś typ dziewczyny? Świetny kawał! Sam przecież mówiłeś że umówisz się z każdą."


"Co ty tak pytasz? Zazdrosna jesteś? "


"Rzeczywistość była okropną, czarnowłosą dziewczyną o dwukolorowych oczach."
♦-♦-♦-♦-♦-♦
Boom. Mina wraca + dowala ambitną zmianą perspektywy. Jeśli komuś wersja "Eve" przypadła do gustu to pocierpi przez ten i następny rozdział. Ogólnie nasza "główna bohaterka" będzie się wypowiadała najwięcej ale w tym opowiadaniu każdy ma swoje 5 minut, przez to można się więcej dowiedzieć o bohaterze. Jak rozkminić kiedy kończy się perspektywa aktualnej postaci? Po pseudo końcowym cytacie podsumowującym. Jeśli go zobaczycie to wiedźcie, że maszyna losująca zaczyna pracować! :3

niedziela, 23 lutego 2014

4. Przerażenie, napaść, powrót do domu

Otworzyłam drzwi by znaleźć Barbie i zapytać go o dalszy los tkaniny. Wchodząc na korytarz usłyszałam cichy szloch z kuchni, to był Narcyz. Wiedziałam że podsłuchiwanie jest niegrzeczne no ale pierwszy raz słyszałam jak ktoś inny oprócz mnie płacze, a to nie brzmiało radośnie.
- Dziwne, to ja powinienem w tej chwili płakać, w końcu to mój brat.
- Właśnie wiem! Po prostu czuje że to moja wina, nie uratowałem go.
- Silver…
- Nie byłem na tyle silny by mu pomóc.. czy ja musiałem w tej chwili zemdleć?!
- Ej.. chłopie…
- Zawiodłem wszystkich, Shin był dla każdego ważny. To przeze mnie jesteś taki.. to ja powinienem teraz…
- SILVER! OGARNIJ SIĘ! – David krzyknął, on naprawdę krzyknął. Dalej była tylko cisza. Odchyliłam lekko drzwi i zajrzałam przez małą szczelinę do środka. Narcyz siedział na krześle, przy stole, a David z groźną miną opierał się o kuchenny blat.
- Ja mam się ogarnąć? Mówię prawdę! Przez to że nie uratowałem Shina ty nie pokazujesz nam już swoich emocji.
- To nie przez ciebie. Shin umarłby gdyby nie ty i dobrze to wiesz. Dobrze wiesz również to, że nie pokazuje emocji gdyż mój brat został przez to ranny. Gdybym nie popadł w histerię kiedy Zeus zaczął mówić że zabije Shina, to nigdy by nie odkrył tej słabości, a na niego nie rzuciłyby się wszystkie stwory. – Po tych słowach zaczął chodzić w kółko po kuchni i zatrzymał się na ścianie obok mojej szczeliny. - A teraz przestań ryczeć i pokazywać SWOJE słabości przed dziewczyną. Nie ładnie podsłuchiwać Eve. – Drzwi się otworzyły na oścież a ja kilka razy mrugnęłam, zrobiłam głupią minę i chciałam się wycofać. Niestety David był szybszy i złapał mnie za koszulkę, takim sposobem zostałam objęta w pasie a jego głowa położyła się na mojej. Próbowałam się przez pewien czas wyrwać ale mi się nie udało, Silver widząc nas zrobił zdziwioną minę po czym odchrząknął i znów zrobił tą swoją minę „jestem najpiękniejszy”
- Po coś przylazła brzydka dziewucho? – Westchnął zrezygnowany a moja brew zaczęła nerwowo drgać. Wskazałam na dziwnego stwora leżącego na mojej głowie i wkurzona odpowiedziałam krótko.
- Co z dywanem? – Oboje spojrzeli w stronę drzwi, w sumie gdyby widzieli przez ściany mogłabym powiedzieć że patrzą na salon lecz takiej umiejętności chyba nie posiadali.
- Rzeczywiście, w sumie i tak miałem go wywalić. – Zachichotał David i uścisnął mnie mocniej, poczułam jak moja twarz robi się coraz bardziej czerwona. Można powiedzieć że Silverowi o mało nie opadła szczenna widząc takie zachowanie chłopaka, widząc że zaraz się rozpłynę na miejscu zaczął mnie ratować.
- Eee.. David.. to chodź wywalimy ten dywan, ok? – Dopiero gdy Narcyz pociągnął go kilka razy za rękaw zwrócił na niego uwagę. Podziękowałam mu bezdźwięcznie a ten skinął głową. I w taki właśnie sposób biały, puchaty dywanik zakończył swój żywot. Im dłużej myślałam o tym co się przed chwilą stało tym moje serce szybciej biło, oddech stał się nierówny a w brzuchu pojawiło się dziwne uczucie. Gdy usłyszałam jak David wychodzi z mieszkania chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę salonu, ściana była niezłą podpórką. Nie zdarzyłam nawet otworzyć do połowy drzwi a zostałam złapana i wciągnięta do środka. W moje oczy błysnęło białe światło i po kilku mrugnięciach zobaczyłam przed sobą trzy zdziwione twarze, czułam się jak na przesłuchaniu.
- Czym jesteś i co zrobiłaś z tym bez uczuciowym Davidem? – Zapytała Ruby kierując lampkę na moje uszkodzone od światła tęczówki. Jednak cała ta dziwna scena miała być przesłuchaniem, a skoro to było przesłuchanie to musiałam mówić zgodnie z prawdą.
- Eve Raahel, przez dziwaków nazywana sztucznym bogiem. Lat 16. Blondynka farbowana na czarno. Znaki szczególne: różnokolorowe tęczówki. JESTEM NIEWINNA! – Powiedziałam wszystko na jednym oddechu. Mars przybliżył do mnie twarz i zaczął się bardzo dokładnie przyglądać, chyba sprawdzał czy nie kłamie co do wyglądu bo po paru chwilach odwrócił się do tych popaprańców z uniesionym do góry kciukiem. Ruby poklepała go po głowie jak grzecznego pieska, w tym samym momencie pojawiły się u niego wilcze uczy oraz ogon.
 - No dobra, ale to nie zmienia faktu że to było dziwne! David od 16 lat unika dotykania wszystkiego co oddycha, a ciebie przytula. – Silver nie wyglądał na przejętego, wręcz na zadowolonego. Nie wiem co się działo przez 16 lat ale jeśli Barbie był taki cały czas to się nie dziwie że się teraz cieszą, pewnie to ta iskierka nadziei że David wróci do normalności. Czar szczęścia prysł kiedy usłyszeliśmy że drzwi zostają wyważone, blondyn postanowił z kimś rozpocząć kłótnie. Nie czekaliśmy, od razu wybiegliśmy na korytarz aby sprawdzić co się stało. Dwóch facetów w czarnych garniturach i tego samego koloru kapeluszach przygwoździło do ziemi Davida, krzyknęli coś w stronę drzwi, dokładniej framugi i do środka weszło kilku uzbrojonych mężczyzn. Broń skierowała się w naszą stronę poi czym strzelili, nie trafili. Zaczęłam wrzeszczeć ze strachu, Silver szybko zamknął drzwi i zaczął je przytrzymywać plecami. Mars zaczął warczeć po czym zmienił się w (na oko) 2 metrowego wilka, w ręce Ruby pojawił się łuk.
- Silver! Łap Eve i uciekajcie, kupimy wam trochę czasu! – Mars miał inny głos niż zawsze, bardziej groźny. Narcyz szybko podbiegł do mnie i przerzucił przez ramie, on może i nic nie widział ale ja widziałam wszystko. Najbardziej przeraził mnie wzrok Davida, patrzył na mnie jakby mu co odbierano, wyciągnęłam rękę w jego stronę. I wtedy kula trafiła w moją dłoń, przelatując na wylot. Krzyknęłam, w tym samym momencie poczułam że spadamy w dół, Silver zeskoczył z balkonu i zaczął biec tak szybko że zamiast otoczenia widziałam rozmazany obraz. Zamknęłam na chwile oczy, ale tylko na chwile, gdy otworzyłam staliśmy pod moim rodzinnym blokiem! Silver postawił mnie na ziemi i gdy chciałam coś powiedzieć przyłożył swój palec do moich ust, rozejrzał się czy nikogo nie ma i po tym wszystkim pozwolił mi mówić.
- CO TO BYŁO?! – No dobra, nie spodziewałam się że stąd niesie takie echo. Przerażony narcyz walnął mnie w tył głowy i kazał mówić szeptem.
- To były, moja droga Eve, Ogry. To jedno z mniejszych zagrożeń jakie doświadczamy. Nie tylko nasza, że tak powiem, „organizacja” tworzy sztuczne istoty, jest wiele innych. Każde z laboratorium tworzy inne hybrydy, jak widzisz my jesteśmy bardziej znani z SB. Te ogry prawdopodobnie pochodzą od APRIL. – Spojrzałam na niego jak na idiotę po czym ciężko westchnęłam. Czyli jeśli to jest dla nich „mniejsze zagrożenie” to powinni sobie poradzić prawda? Oczywiście, co ze mnie za przyjaciółka, zamiast się zamartwiać i myśleć o tym jak im pomóc próbuje sobie wszystko wyjaśnić by wyszła dobra wersja!
-Więc, poradzą sobie. Prawda? – Zapytałam niepewnie. Wnioskując po poważnej twarzy Silvera, chyba jednak zadałam złe pytanie.
- Kto wie? – Odparł i po chwili jego humor diametralnie się zmienił na lepszy, zarzucił mi rękę na ramię i wskazał na mój blok. – A teraz nasz kochany piesek Eve idzie pakować swoje rzeczy, to takie wygodne, twoje imię odmienia się przez rodzaj żeński i męski. – Uśmiechnął się wrednie a moją pięść zaczęła coraz bardziej się przybliżać, zrezygnowałam z tego pomysłu. Szybkim krokiem podeszłam do klatki, zręcznym ruchem wpisałam kod na domofonie i słysząc pozytywny dźwięk pociągnęłam za klamkę. Odwróciłam się do Silvera i chciałam mu pokazać żeby przyszedł ale wtedy stało się coś dziwnego, zobaczyłam jak ten mówi coś do siebie ze smutną miną.
„Przeżyjcie”

To wyczytałam z ruchu warg.
Zachciało mi się płakać z tego egoizmu.
Kiedy my cieszymy się bezpieczeństwem oni może walczą o życie! Czułam się z tym źle, bardzo źle. Silver musiał to zauważyć bo jakby nigdy nic podszedł do mnie uśmiechnięty i wepchnął do klatki.
Stojąc pod drzwiami chyba z pięć minut szukałam kluczy w kieszeniach, a gdy znalazłam nie mogłam trafić w zamek. Ocknęłam się z tego „transu” kiedy zobaczyłam wściekłą twarz mojej matki.
- Masz czelność po tym wszystkim wracać do domu?! Już cię wywalili?! – Krzyknęła, nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia. Tak jak5 lata temu bym się popłakała i uciekła do pokoju tak teraz popatrzyłam na nią groźnie i fuknęłam z irytacji.
 - Przyszłam po moje rzeczy. Mam nadzieje że ich nie rozwaliłaś próbując się w nie zmieścić. – Zachichotałam a na jej policzkach pojawił się rumieniec. To nie tak że ten tekst wpadł mi sam, znikąd do głowy, taka sytuacja miała miejsce może dwa lata temu. Moja pamięć nie jest taka zła, jest nawet lesza niż wszyscy sądzą. Zanim zdążyłam cokolwiek jeszcze dopowiedzieć radar mojej mamusi wyczuł przystojniaka, chciałam powiedzieć „mamo, uważaj to ma wredny charakter” no ale niech ma chwilową radochę.
- Witam pana, odprowadził pan moją córkę? Bardzo dziękuje, co takiego zrobiła że ją odesłaliście? – Zatrzepotała słodko rzęsami a ja o mało co nie wybuchłam śmiechem widząc zażenowaną minę Narcyza, tan jednak szybko się ogarnął i robiąc minę „pan najpiękniejszy” zaczął opowiadać historyjkę. Ja w tym czasie ruszyłam do pokoju spakować swoje rzeczy, oczywiście nie mogłam nie usłyszeć tego co jej powie więc zostawiłam drzwi otwarte.
- Witam ale gdzie moje maniery! Nazywam się Silver Kelly. – Ciekawe, dowiedzieć się jak Silver ma na nazwisko, bardzo przydatna informacja. Usłyszałam po chwili dźwięk całowania kogoś w rękę, niezły jest. – A pani to pewnie młodsza siostra Eve, Anna Raahel? – No nie wierzę, on naprawdę widział jak zbajerować kobietę. 
- Ohh.. nie.. ja… jestem jej..ekhem.. matką. – Powiedziała lekko się dusząc, w sumie w ogóle cud że się do mnie przyznała! Mogłam nie chichotać to bym więcej usłyszała lecz moja matka zamknęła „nie chcący” drzwi. No cóż, przynajmniej mogłam się skupić na pakowaniu.
Minęło może 10 minut? Spakowałam w tym czasie wszystkie swoje ciuchy i wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Otworzyłam jeszcze raz wielką szafę by się upewnić czy na pewno niczego nie przeoczyłam, a jednak. Mój skarb! Jak mogłam o nim zapomnieć? Między rozwalonymi, starymi ciuchami wystawał kawałek pokrowca, moja gitara akustyczna! Wyszłam z ciężką walizką i gitarą na korytarz, oczywiście szybko odnalazłam mojego towarzysza, siedział przy stole kuchennym i pił kawę. Chyba stałam się dla niego wybawieniem, mimo wszystko Anna i Silver kochali to samo, siebie. To chyba musiało być dla niego ciężkie, ciągłe słuchanie o tym jak druga osoba jest wspaniała.
- Musi pani wybaczyć, na nas już czas. – Uśmiechnął się nonszalancko i poszedł by nawet na mnie nie patrząc, niestety nie ma tak dobrze. Moja walizka, całkiem przypadkiem, upadła na jego stopę z wielkim hukiem. Z jego ust wydostał się cichy krzyk, przewróciłam oczami a ten jak na zawołanie podniósł bagaż.
- Do widzenia panie Kelly! – Moja matka mrugnęła a ja zobaczyłam jak przez jego skórę przelatuje dreszcz. Silver poszedł do drzwi, ja ciągle stałam w kuchni i czekałam… na coś. Anna dobrze wiedziała że prawdopodobnie mnie już nigdy nie zobaczy, byłam jej córką, mogła chociaż powiedzieć „żegnaj” czy „spadaj” ale ta przeglądała jakieś czasopismo i piła kawę tak jakby mnie tu nie było. Ścisnęłam mocniej ramię od pokrowca i odwracając się krzyknęłam.
- Nienawidzę cię. – Tylko tyle ode mnie usłyszała i chyba jej to zbytnio nie obchodziło, ważne że zniknęłam. Zbiegłam po schodach jak poparzona przez co na dole poczułam się tak jakbym przebiegła kilometr, zadyszka. Zgięłam się w pół próbując złapać powietrze.
 - Nie wiedziałem że grasz… - Powiedział Silver łapiąc mnie za ramię, spojrzałam na niego czerwonym okiem a ten aż się zaśmiał.
- Wiesz co.. ja też. – Mruknęłam i wróciłam do pozycji stojącej. Postanowiliśmy szybko wrócić do reszty, nie mieliśmy czasu na dalsze pogaduszki.Weszliśmy do mieszkania i przeżyliśmy szok. Całe mieszkanie wyglądało tak jakby przeszło przez nie tornado. Z przewróconych szafek na korytarzu powypadały buty i inne śmieci, David powinien to kiedyś sprzątnąć. Jedno z luster było rozbite, a jego kawałki rozsypały się na dywanie, który był ubrudzonym jakimś zielonym żelem. Oparłam instrument o ścianę i delikatnie, wręcz na palcach podeszłam do lekko uchylonych drzwi. Silver zauważył obok kuchni wielką plamę krwi. Chciałam tam podejść lecz deski zaczęły skrzypieć, ktoś słysząc ten dźwięk wstał z kanapy w salonie. Z cichym piskiem wtuliłam się w Silvera zasłaniając sobie oczy, usłyszałam jego bicie serca, była tak samo przerażony jak ja. Z każdym krokiem myślałam że padnę na zawał.
I prawie zemdlałam, ze strachu, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły a w przejściu stanął zdziwiony David.
- Przestraszyłeś nas! Jeśli przez ciebie dostanę zmarszczek od okazywania emocji to cię zabije. – Warknął Narcyz. Był dosyć poważny, co było przerażające. Barbie jedynie machnął ręką i wrócił do salonu. Tam również panował wielki chaos, wszystkie meble i szafki były porozwalane. Wazon stojący na parapecie został stłuczony, zwiędnięte już płatki róż leżały na drewnianej podłodze, ubrudzonej zielonym żelem. Dziwne istoty, czyli ogry, zostały związane i posadzone w rogu pokoju. Zielona maź pod nimi coraz bardziej się powiększała, dopiero teraz zauważyłam pełno ran na ich ciemnozielonej skórze, żel wypływał właśnie stąd. Ta substancja to była krew. Kucnęłam przy prawdopodobnie śpiących ograch i chciałam dotknąć tej dziwnej krwi, jednak gdy to zrobiłam mój palec zaczął strasznie piec, tak jakbym włożyła go do bardzo gorącej galaretki. Wstałam i pokazałam czerwony palec Narcyzowi, ten ciężko wetchnął i chcąc nie chcąc zaczął mnie leczyć.
- Jak z dzieckiem, nie wkładaj tych brudnych paluchów do rzeczy których nie znasz! – Nadymałam policzki i wystawiając palec usiadłam obok niego, na kanapie. Ruby i Mars stali na balkonie, niby to nic niezwykłego ale wyglądało na to że rozmawiali, dość poważnie. David nie przejmował się niczym, ani tym że jego mieszkanie to teraz jedna, wielka ruina, ani tym że ogry w każdej chwili mogą się obudzić i znów zaatakować. Leżał na fotelu i czytał jakaś książkę, nie widziałam tytułu ale na okładce znajdowała się dziewczynka z dziurami zamiast oczu, więcej informacji nie potrzebowałam. Zaczynałam się powoli bać tych ludzi, jednocześnie zdecydowałam się ich bliżej poznać. Może to będą moi pierwsi i najlepsi przyjaciele? Nigdy nie wiadomo.
„Wczoraj w strachu przed utratą przyjaciela płakałam... Dziś jest nowy dzień i już  wiem by się z nimi o nic nie zakładać, czasami może się to skończyć tragedią.” ~ Eve Raahel


♦-♦-♦
Nie wiem kiedy pojawi się nowy rozdział, aktualnie jestem na nieogarniętym tablecie bo mój komputer strajkuje. Na pewno nie wrzuce nic w tym tygodniu, ponieważ jadę do Kielc.
W następnym rozdziale:
"Jeśli ona chce się do nas przyłączyć to niech się dziesięć razy zastanowi. Nie będzie miała tyle czasu do spania." 
"Hej, David. Opowiedz mi bajkę na dobranoc." 

piątek, 21 lutego 2014

3. Przyjaciele potrafią się nawet zranić dla durnego zakładu.

Wstając rano spojrzałam na migający wyświetlacz telefonu, ikonka małej kopertki mówiła o nieodebranej wiadomości.

Witaj Eve.
Dowiedzieliśmy się że David z Marsem opowiedzieli ci twoją historię. Mamy nadzieje że przemyślisz sobie wszystko i postanowisz dołączyć do naszej organizacji. Co będziesz robić i jakie dostaniesz za to wynagrodzenie, powiemy ci gdy tylko do nas przyjdziesz. Czekamy na twoją odpowiedź.

Niesamowite, żeby serce stanęło mi po przeczytaniu sms’a? To trzeba mieć prawdziwy talent. Mimo tak wczesnej godziny zauważyłam że już ktoś zdążył przyjść do pokoju, stwierdziłam to po zobaczeniu fioletowej torby. W środku znajdowały się ubrania, damskie! Otworzyłam drzwi od sypialni i sprawdziłam czy David jest w domu, smród papierosów zaprowadził mnie do kuchni. Siedział przy stole, tyłem do mnie.
- Te Davidos, zgaś tego peta bo śmierdzi. Te ubrania to dla mnie? – Dopiero gdy ten się obrócił w moją stronę zauważyłam brązowowłosego chłopaka siedzącego  przed nim, wyglądał jak jakiś model. Chyba musiałam go zaszokować moim wyglądem, nie byłam pewna ale prawdopodobnie moje włosy były potargane, bardzo potargane.
- David, mówiłeś że nie trzymasz zwierząt w domu.– Westchnął zasłaniając twarz ręką, uznałam to za obrazę, a mnie się nie chce obrażać.
- Kim ty jesteś? – Założyłam ręce na piersi i lekko się oparłam o framugę drzwi, jego zielone oczy spojrzały na mnie z obrzydzeniem. Już otwierał usta by coś powiedzieć gdy Barbie chuchnął mu dymem w twarz przez co ten zaczął kaszleć i machać rękami. David gasząc papierosa spojrzał na mnie bez uczuć.
- To jest Silver, ma świra na punkcie wyglądu itp. Nie dziw się, to przez DNA.
- Hej! Żebym ja ci przypadkiem nie wypominał twojego DNA..ty…
- Silver z łaski swojej siedź cicho, chyba że chcesz aby twoja „piękna” mordeczka została trochę ozdobiona bliznami. – Z mrocznym uśmiechem pokazał ostro zakończone paznokcie, aby trochę bardziej nastraszyć Slivera zrobiłam minę zbitego pieska i palcem pokazałam na zabandażowaną szyję, to go chyba przekonało. Niestety musiał powiedzieć ostatnie słowo, bo jak żeby inaczej?
- No dobra, to ja tu sobie cicho posiedzę i pozwolę wam się opalać w blasku mojej piękności. – Udałam że wymiotuje a ten pogroził mi pięścią. Moje oczy powędrowały w stronę znudzonego blondyna, przez pewien czas w kuchni panowała niezręczna cisza.
- Jeśli chodziło ci o ubrania to tak, są dla ciebie. Ten Narcyz nie bez powodu jest u mnie w mieszaniu, wybierał te ubrania bo ja się nie znam na modzie damskiej i nie chce się znać. – Po słowach Davida wyszłam z kuchni, słyszałam tylko że po tym znów zaczęli rozmawiać, ale o czym? To mnie teraz nie obchodziło. W torbie znajdowały się niebieskie rurki i czarny top, wszystko pasowało wręcz idealnie, ten Narcyzik ma nawet świetny gust. Moim kolejnym celem było znalezienie szczotki lub grzebienia, Barbie miał dość długie włosy więc musiał jakiś przyrząd do ich czesania posiadać. Byłam tak genialna i odnalazłam szczotkę w łazience, po około dziecięciu minutach miałam już rozczesane włosy. Zza drzwiami dało się słyszeć że ktoś zaczyna się zbierać do wyjścia, otworzyłam je i z lekkim uśmiechem obserwowałam jak Silver ściąga czarną, skórzaną kurtkę z wieszaka. Chłopak zmierzył mnie wzrokiem i z zachwytu aż odłożył skórę na miejsce.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z tamtym paskudztwem? W sumie lepiej nie mów bo jeszcze wróci. – Uśmiechnął się wrednie zaczesując grzywkę do tyłu, przez pewien czas patrzyłam na niego jak na idiotę aż w końcu wychyliłam się aby spojrzeć na zażenowanego Davida.
- Mogę go uderzyć za to „paskudztwo”? – Blondyn wzruszył ramionami a ja odebrałam to jako „Tak” i wycelowałam pięścią w jego zielone oczy, troszkę się jednak przeliczyłam bo moja ręka została przez niego zatrzymana bez większego problemu. Ziewnął i po chwili wykręcił mi ją, stałam teraz do niego plecami.
- Nie wierze, to ty jesteś tym najsilniejszym SB? Za ludzka cosik jesteś. – Zachichotał i poluźnił uścisk przez co mogłam mu się wyrwać, trochę bolało a na nadgarstku został czerwony ślad. Chciałam mu odpyskować lecz zostałam wyprzedzona przez Marsa który właśnie wszedł do domu przez okno, pomijam fakt że byliśmy na drugim piętrze.
- A czego ty się spodziewałeś? Została wychowana na człowieka a nie na maszynkę do…
- Mars, z łaski swojej zamknij paszczę. Czy wszystkie wilkołaki mają takie dzikie zmysły? Czyż nie po to wymyślano drzwi aby nimi wchodzić?! – David przerwał mu dalszą wypowiedź, no cóż byłam ciekawa o jaką „maszynkę” chodzi… pewnie i tak się dowiem.
„Ciekawość, pierwszy stopień do piekła” czy bogowie mogą iść do piekła?
Nie wiem, nie chce sprawdzać.
Czerwone oczy blondyna spojrzały na Silvera i Marsa, po chwili wydał z siebie dość ciężkie westchnięcie, na jego twarzy zawitał mały uśmieszek. To nie było chyba codziennością, zaszokowane miny chłopaków były tego dowodem.
- Brakuje jeszcze dwóch osób i cała drużyna byłaby w komplecie. – Kolejny raz nastała ta niezręczna cisza, przerwał ją dzwonek do drzwi i zapach pizzy. Silver, stojący najbliżej wyjścia powitał z wielką radością białowłosą dziewczynę z jasno różowymi pasemkami.
- No witajcie misiaczki, dostałam sms’a! Podobno nasza Evcia się ogarnęła i wraca do domu! – Pisnęła szczęśliwie i zaczęła mnie szukać wzrokiem, nie trwało to długo.  Przykleiła się do mnie a ja stwierdziłam że jest strasznie niska, stała w szpilkach a i tak byłam wyższa o głowę. Gdy ta postanowiła tulić się do moich piersi ja wskazałam na nią palcem i zrobiłam pytającą minę.
- To jedyna osoba która była cię wstanie uspokoić jako niemowlaka, niewiarygodne że elfy mają takie piękne głosy. Oczywiście mają jedną wadę którą jest wzrost ale.. – Zaczął David.
- tfo mafe to fodkie! – Mruknęła niewyraźnie dziewczyna.
- Najpierw odsłoń twarz a potem mów. Po za tym jestem ciekawy kto cię poinformował o tym że Eve jest u mnie? – Uniósł delikatnie brew i założył ręce na torsie. Białowłosa puściła mnie i wyciągając z małej, różowej torebeczki komórkę sprawdziła nadawcę wiadomości. Zrobiła duże oczy i zaraz po tym pokazała nam wszystkim sms’a. Wiadomość brzmiała „Eve jest u Davida” niestety zamiast nadawcy wyświetliło jakieś gwiazdki i serduszka.
- Na pewno nie masz nikogo tak zapisanego? – Zapytał Mars drapiąc się po głowie, przez moją głowę przeszła myśl że skoro jest wilkołakiem to może ma pchły? Głupie i dziwne, niestety po tym wszystkim pewnie nic mnie już nie zdziwi.
- No coś ty! Oczywiście że dodaje różne emotki do nazw ale nie robię nazw z emotek! Patrzcie! – Westchnęła i pokazała nam listę kontaktów. Zaczęłam chichotać widząc oznaczenia chłopaków, Silver miał płaczącą buźkę, Mars uśmiechniętą, a przy Davidzie było serduszko.
- Tak po za tym Eve daj mi swój numer! – Uśmiechnęła się a wszyscy wyciągnęli telefony by zapisać, widząc tą różnorodność modeli  i kolorów poczułam się jak w sklepie.
- Zaraz! Mam wam dawać numer a ja was praktycznie nie znam! – Krzyknęłam a Silver uderzył się dłonią w czoło, zrobił to delikatnie by nie uszkodzić swojej „pięknej twarzyczki”
- Kobieto! Nie chcesz nam dać numeru bo nas nie znasz, ale nocowanie u nieznajomego to już jest ok? – W sumie fakt, nie chcę im dać numeru bo ich nie znam ale naprawdę czuje jakbyśmy się przyjaźnili przez wiele lat. Pewnie to przez to że znali mnie jeszcze jako niemowlaka, może jako dziecko ich zapamiętałam, nie wiem.
- Dobra.. pisz.. jestem Ruby a mój numer to..-  Kilka chwil a każdy miał mnie w kontaktach i odwrotnie, oczywiście musiała być kłótnia na temat pisowni mojego imienia. „Eve, nie Eva.” Zaraz po tym siedliśmy w salonie i zajadaliśmy się pizzą, cały czas rozmawialiśmy. W sumie wypytywali mnie tylko o mój życie więc nie było innego tematu niż ja, nie podobało mi się to. Gdy skończyłam opowiadać zobaczyłam ich zachwycone i zainteresowane miny, co było ciekawego w życiu nielubianej nastolatki? Odłożyłam nadgryziony kawałek na talerz i postawiłam na stoliku przed kanapą.
- A może wy coś powiecie o sobie? Dziwnie się czuje kiedy mówimy tylko o mnie. – Wszyscy spojrzeli na siebie po kolei ale nikt się nie odezwał. Spodziewałam się że David znów wypomni mi coś czego nie powinnam robić lub o co nie powinnam pytać lecz ten wyciągnął tylko zapalniczkę i dla zabicia czasu zaczął nią kręcić.
- W porównaniu do ciebie my nie możemy tak swobodnie rozmawiać o przeszłości.– Powiedział z powagą Silver.
- No ale mimo wszystko możecie mi powiedzieć do czego was zmuszają ci naukowcy, mam zamiar się do was przyłączyć więc muszę wiedzieć..
- Stop! Czekaj! Moment! Zatrzymaj ten traktor zwany mózgiem! Ty nie możesz do nas dołączyć! Będziesz mieszkać z innymi Bogami w luksusach! Tak powinno być! – Krzyknęła zirytowana Ruby łapiąc mnie za ramię. Spojrzałam na reakcje innych i tak jak myślałam znów patrzyli na mnie jak na jakieś zwierzę pod ochroną, nienawidzę tego.
- Nie mów mi jak powinno być, nie mów mi czego nie mogę. A co jeśli ja nie chce luksusów? Nie chce być księżniczkę która tylko leży i pachnie! – Krzyknęłam uderzając w jej rękę, moje oczy zalśniły czerwonym światłem. Wstałam z kanapy i już chciałam wyjść, trzaskając przy okazji drzwiami ale rośliny stojące w salonie zaczęły szybciej rosnąć przez co zablokowały przejście. Spojrzałam na Ruby, nie wyglądała na zadowoloną, w sumie też nie byłam.
- Jeśli do nas dołączysz zginiesz, nie rozumiesz?! – Warknęła odgarniając białe włosy za uszy. Silver i Mars przez większość czasu milczeli ale widząc że zaraz skoczymy sobie do gardeł zaczęli próbować nas uspokoić, niestety na próżno.
-  Nie dbam o to. Chce wam pomóc, nawet jeśli to niebezpieczne.  – Westchnęłam zaczesując czarne włosy do tyłu. Myślałam że na tym skończymy rozmowę i już chciałam rozmyślać w jaki sposób pozbędziemy się korzeni z drzwi, niestety nie było mi to dane bo szalony chichot dziewczyny zwrócił uwagę każdego.
- Dobrze, więc ja cię zabije. Będzie łatwiej. – Uśmiechnęła się szaleńczo a w jej dłoni pojawił się łuk, z gracją i szybkością wycelowała w moje serce. Umarłabym gdyby nie Mars, który przemienił się w wilka i złapał strzałę w locie. Niestety to nie powstrzymało Ruby, wręcz przeciwnie, w jej ręce niespodziewanie pojawiło się kilka pocisków. Wszystkie trafiły w chłopaka, upadł, krew zaczęła wypływać spod futra a gdy już opadł z sił zmienił się z powrotem w człowieka. Nic nie mogłam zrobić, widziałam jak ledwo znany mi chłopak zginął próbując mnie uratować, przed kim? Przed własną przyjaciółką? Jak ona dalej mogła się uśmiechać skoro zabiła swojego bliskiego, wtedy jeszcze nie wiedziałam.  Silver i David nie marnowali czasu, Narcyz podbiegł do Marsa a jego dłonie zaświeciły jasnozielonym światłem, strzały same wyszły a rany się zabliźniły. David z nadludzką szybkością złapał mnie w pasie i przeciągnął na drugą stronę pokoju kiedy Ruby wystrzeliła kolejną salwę strzał. Gdy mnie puścił podszedł do niej i zrobił coś czego bym się w życiu nie spodziewała. On pokazał ostre kły i wbił się nimi w jej szyję, szkarłatna ciecz popłynęła jak rzeka i gdy blondyn ja puścił upadła na biały dywan ubrudzony krwią Marsa. Myślałam że już po niej jednak ta zaczęła drgać kiedy Barbie wycierał usta, podeszłam do niej a ta wyglądała na… przerażoną. Tak jakby nie wiedziała co się przed chwilą stało.
- Rany, musiałaś dawno nie używać Chaosu prawda? – Zapytał z powagą David. Zawstydzona Ruby skinęła głową i widząc łuk w ręce odwołała go. Krzyknęła gdy zobaczyła leżącego obok, nieprzytomnego przyjaciela. Silver widocznie bardzo się męczył lecząc go, dało się to stwierdzić po kropelkach potu na jego czole. Nie wiedziałam co mam robić w tej sytuacji, więc zareagowałam tak jak normalny człowiek. Krzyknęłam, rozpłakałam się i opadłam na kolana. Naprawdę myślałam że Mars umrze, że znów ktoś zginie przeze mnie. Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu, nie wiem czemu ale widok uśmiechniętego Davida był dla mnie jak zbawienie, taki tam prywatny anioł.
Odwzajemniłam uśmiech słysząc że Mars żyje i Ruby ze szczęścia o mało go nie udusiła.
Kolejny raz domagałam się tłumaczenia i wyjaśniania, miałam wrażenie że coraz bardziej działam im tym na nerwy, niestety to zbyt fascynujące hobby aby z niego zrezygnować.
- To co widziałaś przed chwilą to skutek ChaosHead. Umiejętność która aktywuje naszą drugą naturę przez co możemy być trochę niebezpieczni dla środowiska. Niestety trzeba jej używać systematycznie inaczej moc przy użyciu będzie zbyt duża i bez niczyjej pomocy nie uwolnisz się z trybu Chaosa. Tu miałaś przykład trzymania w sobie mocy. Wiedziałem że jeśli zranię Ruby to wróci lecz nie mogłem się powstrzymać i znów popadłem w nałóg picia krwi, przegrałem i możecie mnie znów nazywać pijawą czy czym tam chcecie. – Westchnął i ciężko opadł na kanapę, reszta z chytrymi uśmiechami przybiła sobie piątkę.
- No wampirku, wiedzieliśmy że nie wytrzymasz. – Zachichotała Ruby próbując rozmasować już zabliźnione ugryzienie, to raczej nieprzyjemne uczucie kiedy ktoś ci wbija zęby w szyje. Osobiście nigdy tego nie doświadczyłam ale w filmach wygląda to nieciekawie, dobrze wiedzieć jak o wygląda w rzeczywistości.  
- Tyle pracy żeby wygrać, myślałem że mnie naprawdę zabijesz! – Krzyknął Mars mierzwiąc włosy Ruby. Otworzyłam szerzej oczy, oni to wszystko zaplanowali! O mało nie zginęłam przez jakiś durny zakład w którym nawet nie biorę udziału! Silver również nie wyglądał na zadowolonego z ich genialnego planu.
- IDIOCI! Myślałem że naprawdę Ruby przestała nad sobą panować! Dobrze wiecie że jeśli kogoś leczę to ból przechodzi na mnie, ogłupieliście?! Co by było gdybym nie mógł go uratować? – Krzyknął tak głośno i groźnie że aż się wystraszyłam i odsunęłam od niego, w sumie powinnam również zając miejsce na kanapie lub fotelu a nie siedzieć obok zakrwawionego dywanu. Mars chwile pomyślał i nagle z uśmiechem pstryknął palcami.
- Weź przestań Silver, ty zawsze dajesz radę. Nawet Shin teraz..
- Czy tu widzisz gdzieś tu Shina?! Próbowałem mu pomóc ale nie dałem rady, zemdlałem z bólu, gdybym tego nie zrobił to on by teraz siedział obok Davida, a nie leżał w szpitalu. – Szybkim uchem zerwał się na nogi i podszedł do drzwi, przerażona Ruby cofnęła wzrost roślin przez co chłopak bez problemu wyszedł. David nie czekał aż reszta się zorientuje co się właśnie stało i wyszedł za Silverem. Ja również spojrzałam z pogardą na chichoczących przyjaciół i wstając patrzyłam na puchowy dywan, ta krew się raczej nie spierze. 

czwartek, 20 lutego 2014

2. Normalne życie? Przecież to Eve.

- Dziewczyna by przeczytała prawdę o tej fabryce, myślisz że po tym mogłaby żyć normalnie? Nie. Musielibyśmy ją niańczyć a mi się nie podoba taki układ. – Syknął machając moimi dokumentami jak wachlarzem. Gdy poczułam się trochę lepiej zauważyłam że trzyma mnie ten czerwonowłosy chłopak z rana, David był czerwonookim blondynem, ciekawe. Usiadłam o własnych siłach i zaczęłam iść na czworaka w stronę blondyna, nie zauważył nawet kiedy się przyczepiłam do jego nogi.
- Dajjj… miii.. tooo! – Gdy w końcu się mną zainteresował próbował przez chwilę mnie zrzucić ale widząc że to nie działa podał drugiemu chłopakowi dokumenty i wziął mnie na ręce. – Puszczaj mnie! Puszczaj! Gdzie idziemy?!
- Do domu. – Odpowiedział krótko.
- Ale ja nie mogę wrócić do domu, jeszcze nie.
- A kto powiedział że do twojego?
- Okej. PUSZCZAJ MNIE ZBOCZEŃCU! – Zaczęłam go okładać pięściami ale to nic nie dało. Po chwili zostałam wpakowana do dziwnego samochodu i odjechaliśmy. Powinnam sobie powtarzać w myślach coś w stylu „a mama mówiła, nie rozmawiaj z podejrzanymi typami” ale niestety moja matka nic takiego mi nie mówiła! Droga była długa a ja zmęczona, mimo że David nie umiał jeździć i ciągle wpadaliśmy w dziury to nawet udało mi się zasnąć.
Obudził mnie zapach kurczaka. Przez chwilę myślałam że naprawdę zawieźli mnie do domu bo spałam na kanapie, niestety gdy się rozejrzałam czar prysł. Zupełnie inny kolor ścian, meble były inne i inaczej porozstawiane. Słyszałam głos chłopaków z kuchni. Westchnęłam i zobaczyłam że moje nogi są przykryte szarym kocem, pachniał męskimi perfumami, dość przyjemnie jak na mój wybredny nos. Pomyślałam że to miłe z ich strony że to zrobili, naprawdę to tacy grzeczni porywacze. Odkładając głupie żarty na bok, zauważyłam leżące na stole dokumenty. Złapałam za tekturową teczkę i wyjęłam z niej kartki. Na pierwszej stronie było moje zdjęcie i dane, przeraziłam się gdyż fotografia została zrobiona niedawno, dopiero od 2 lat mam czarne włosy.
- SB.- 1 Eve Raahel. Ostatni i najbardziej niebezpieczny SB. Projekt porzucony, zbyt wiele wad. – Czytałam  na głos najdziwniejsze informacje, oczywiście nie na tyle głośno by ci idioci mnie usłyszeli. Nic z tego nie rozumiałam, to wszystko było zbyt pokręcone! – SB. Wzorowany na DNA BZ… co do cholery… - I właśnie po tych słowach zabrano mi kartki a przed nosem postawiono talerz z kurczakiem. David usiadł obok mnie z własnym talerzem, w drogiej ręce trzymał moje dokumenty, którymi mnie uderzył w głowę.
- Idiotka! Mówiłem żebyś nie czytała!
- Nie mówiłeś. Po za tym skoro wiecie co tam jest to co to jest SB? – Zapytałam, ale zamiast jakiejś konkretnej odpowiedzi zobaczyłam ich zdziwione miny. Zareagowali tak jakbym powiedziała że na kolacje chce płatki z keczupem.
- Nieźle jej wyczyścili pamięć, trudno, trzeba jej przypomnieć. – Westchnął czerwonowłosy popijając kurczaka colą. – Tak w ogóle to jestem Mars. – Uśmiechnął się a ja zobaczyłam jego śnieżnobiałe zęby i coś…jak kły!
- No więc tak.. nie wiem jak ci to wszystko wytłumaczyć ale zacznijmy od tego, jesteś bogiem.
- Po pierwsze, mówił ci już ktoś że jesteś strasznie bezpośredni? Po drugie bogowie nie istnieją. Po trzecie przestańcie mi wciskać kity i wytłumaczcie o co chodzi! – Krzyknęłam, chłopcy jedynie wymienili się spojrzeniami. Coś w stylu „kto jej to wytłumaczy?” bo właśnie tłumaczenia oczekiwałam.
- Nie wiedziałem że będzie tak ciężko. SB to skrót od „SZTUCZNY BÓG” i ty nim jesteś. Pewna organizacja znalazła DNA stworzeń występujących aktualnie w legendach, na początku testowali to na dorosłych ludziach za grubą kasę, niestety wszystkie testy dostawały wynik negatywny. W końcu ktoś pomyślał o tym aby sprawdzić jak DNA zachowa się w stosunku do nienarodzonego dziecka, powstały hybrydy. Ja jestem pierwszym takimi pół-człowiekiem, oczywiście jest nas jeszcze więcej ale o tym wspomnę za chwilę. Ważniejsze jest teraz to że naukowcom to nie wystarczyło, wykorzystując nas i nasze zdolności odnaleźli DNA bogów. Rodziny wychowujące dzieci bogów dostają potężne pieniądze, niestety nasze rodziny nie załapały się na takie coś, dostały raz i już nigdy więcej. Twoi rodzice nigdy nie chcieli dziecka, niestety popadli w długi a twoja matka usłyszała że można dostać nawet kilkaset tysięcy za opiekę nad takim bachorkiem… a i jeszcze…
- STÓJ! To co mówisz byłoby bardzo prawdopodobne gdyby nie fakt że coś takiego jak pół-ludzie i bogowie NIE ISTNIEJĄ! – To wszystko było zbyt dziwne, zbyt nierealne. Żyjemy do cholery w XXV w.! Kto normalny jeszcze wierzy w jakieś nadnaturalne umiejętności?! Moje oczy nie świadczą o tym że jestem czymś niezwykłym, no dobra, może trochę. Oczywiście zdarzały się mi dziwne rzeczy, jak na przykład ta kłótnia z Giną w której pogoda dostosowała się do mojego humoru.
- Naprawdę? Słuchaj gówniaro! – David gwałtownie wstał i ze wściekłością w oczach wbił mi ostre paznokcie w gardło i lekko uniósł, bolało jak diabli lecz nie odczuwałam tego, byłam zbyt zaszokowana jego nadnaturalną prędkością.
- David! Udusisz ją! – Krzyknął Mars i szybko odstawił talerz. W czasie gdy ja próbowałam złapać powietrze w płuca ci piorunowali się wzrokiem, nie widziałam w tamtym momencie miny Barbie ale Mars wyglądał na przerażonego, grzecznie usiadł i odwrócił wzrok.
- Ryzykowałem życiem, widziałem jak moi przyjaciele giną, tylko po to by zdobyć DNA które teraz jest w tobie. Jesteś eksperymentem który wysadził tamto laboratorium! I do tej pory nikt nie wie dlaczego, proszę daruj mi słuchania o tym że nadprzyrodzone istoty nie istnieją! – Po wypowiedzeniu tych kilku krótkich zdań rzucił mną o kanapę i wyszedł trzaskając drzwiami. Tam gdzie jego paznokcie dotknęły mojej skóry zaczęło nieprzyjemnie szczypać i piec.
- Rany, co go ugryzło? – Mruknęłam próbując rozmasować ból, niestety nic to nie dało, co więcej chyba to pogorszyło sprawę. Brązowooki wstał i wyciągnął z jakiejś szafki bandaże, ze wprawą opatrzył moją szyję i sprzątając po sobie usiadł wygodnie po drugiej stronie kanapy, tam gdzie wcześniej David.
- David ma bliźniaka, oboje wraz z innymi zostali wyznaczeni do szukania DNA dla ciebie. Niestety  Shin został zaatakowany przez jedno ze stworzeń boga i aktualnie leży w śpiączce w naszej głównej bazie. – Otworzyłam szerzej oczy. Hipotetycznie, gdybym naprawdę była tym bogiem i DNA musiałoby zostać mi podane jak jeszcze byłam w łonie matki to ten cały Shinleży w śpiączce od 16 lat, przeze mnie. David przez te lata musiał strasznie cierpieć, podobno bliźniaki mają silniejszą więź niż inne rodzeństwa, no ale co ja mogę o tym wiedzieć?
- Przepraszam. To.. moja wina…  - Wymamrotałam ze spuszczoną głową.
- Ależ skąd! To wina tych cholernych naukowców. Spokojnie, nie jesteś przecież źródłem wszystkich problemów. – Moje oczy nagle zrobiły się mokre, wszystko zrobiło się zamazane. Mars rozejrzał się chwilę po pokoju i niezręcznie objął mnie ramieniem. Nie wiem czemu ale przypomniało mi się jak odrzuciłam Akiego i ta histeria kiedy następnego dnia się okazało że umarł, że już nie wróci. Już nigdy nie zobaczę jego uśmiechniętej twarz mówiącej „Witaj Eve!”, już nigdy nie będę mogła z nim pogadać o tym jak wkurza mnie Gina, już nigdy go nie dotknę, już nigdy… nie będzie go przy mnie. To całe wypłakiwanie smutku trwało niecałe osiem minut, nie mogłam więcej. Całe życie uczyłam się że płacz mi nic nie da a tylko tracę wodę z organizmu, skończyło się na tym że nie mogę płakać dłużej niż osiem minut. Gdy wytarłam mokre oczy Mars pogłaskał mnie po głowie, to mnie nieco uspokoiło.
- Wybacz, chwila słabości. Przypomniałam sobie pewno wydarzenie.
- Chyba nawet wiem jakie. – Odsunął się ode mnie ze smutną miną po czym spojrzał na mnie i zachichotał. – Nie patrz na mnie jak na jakiegoś prześladowcę, góra kazała nam cię pilnować na wypadek gdyby twoje moce zaczęły się budzić. Jak na razie umiesz kontrolować pogodę, jak miło.
- Dokończyłbyś to co zaczął David?
- Ahhh.. więc wracając do tematu, po twoim narodzeniu trzymali cię w laboratorium jakieś 2 lata. Gdy w końcu się obudziłaś to z tak potężnym hukiem że rozpieprzyło naszą starą miejscówkę. Twój płacz wręcz zabijał, każdy z naukowców który próbował się do ciebie zbliżyć zostawał porażony piorunem. Uspokoiłaś się dopiero wtedy gdy jedna z naszych przyjaciółek zaczęła ci śpiewać kołysankę. W sumie przez to zdarzenie wielu naszych kontrolowanych bogów uciekło i na razie w bazie mieszka dwóch, po prostu nie chcieli udawać normalnych ludzi, woleli luksusy. W sumie ja też je lubię, dlatego jestem grzeczny i wypełniam rozkazy. David pracuje dla nich tylko dlatego że opłacają leczenie Shina, więc nie dziw się że czasami się buntuje. – Kiwnęłam głową, miało to znaczyć że rozumiem. Spojrzałam na drzwi którymi wyszedł David, jeśli układ tego domu jest taki sam jak mój to prawdopodobnie wyszedł na korytarz, co dalej? Wstałam z kanapy i robiąc kilka kroków złapałam za klamkę, już miałam ją przekręcić gdy przypomniałam sobie o jednej rzeczy.
- Mars... – Zapytałam odwracając się, ten spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami. – Co to znaczy „DNA BZ”? – Wyglądało na to że wręcz czekał na to pytanie bo z nadludzką szybkością znalazł się obok mnie i zaczął szeptać mi do ucha, od jego ciepłego oddechu aż dostałam dreszczy.
- To znaczy że twoje DNA to DNA BOGA ZEUSA. Możesz spać spokojnie, najwyżej gdzieś walniesz piorunem. – Gdy mrugnęłam już go nie było, to wszystko było chore i dziwne ale przecież już o tym mówiłam. Widocznie nic w moim życiu nie może być normalne, jaka szkoda.  Wyszłam na korytarz w poszukiwaniu Davida, nie trwało to długo. Wystarczyło iść do sypialni i na balkon. Otwierając szklane drzwi poczułam odór nikotyny.
- Przepraszam, słyszałam o twoim bracie. – Mruknęłam nieśmiało a ten nawet nie raczył na mnie spojrzeć. Stuknięciem palca strzepnął popiół z papierosa do popielniczki, zaciągnął się i po chwili wypuścił dym z ust.
- Za co? Za to że to DNA wypadło na ciebie? Równie dobrze mogło wypaść na jakiegoś innego bachora. Więc pytam się, za co przepraszasz? Czy przez ciebie Shin leży  śpiączce? Nie, więc z łaski swojej zamknij ryj i nie poruszaj tego tematu nigdy więcej. – Po tych słowach zgasił papierosa i odpychając mnie na bok wyszedł z balkonu, przez chwilę myślałam że mnie na nim zamknie, lecz całe szczęście nic takiego się nie stało. W sumie David ma racje, po sprawie z Akim jestem przewrażliwiona na wszelkie wypadki związane ze mną, ciągle tylko przepraszam, nawet za coś czego nie zrobiłam. Na zewnątrz zrobiło się strasznie zimno, mój oddech zmieniał się w biały dym. Miałam już wracać gdy nagle usłyszałam kawałek piosenki „Korn- get up” Krzyk sąsiadów był bezcenny! Wyciągnęłam telefon z kieszeni dresów i zobaczyłam na wyświetlaczu numer mojej, super mamusi, przywitałam ją wesołym „czego?”
- Dzwonili do nas naukowcy, podobno dowiedziałaś się prawdy i chcesz zamieszkać w ich bazie! – Dziwne, nie wydawało mi się żebym tak mówiła ale w sumie wolę spędzać czas z Marsem i Davidem niż z moimi „opiekuńczymi” rodzicami. W sumie zrobiło mi się nawet trochę smutno gdy usłyszałam jej zapłakany głos przez słuchawkę.
- No tak, przecież i tak mnie nie chcecie. W czym problem? – Byłam miła i spokojna, nie wiem czego się spodziewałam, że moja matka powie „nie odchodź, będziemy tęsknić”? Może trochę, odrobinę.
- Oni powiedzieli że jeśli odejdziesz do nich to my nie dostaniemy już żadnych pieniędzy! Wracaj! – Coś się we mnie zagotowało, byłam wściekła. W sumie skoro i tak już nie miałam z nimi mieszkać to mogłam zacząć wyrzucać z siebie wszystko co trzymałam do tej pory.
- Ah tak! Czyli jak chodzi o kasę to przypominacie sobie o córeczce?! A gdzie byliście jak potrzebowałam waszej pomocy?! Czemu cały czas traktowaliście mnie jak zwierzaka, na którego wszyscy mają uczulenie?! W sumie to dobrze wam tak, cieszę się że nie macie już pieniędzy. – Warknęłam, z dziką rozkoszą i podnietą nacisnęłam na wyświetlaczu czerwoną słuchawkę i aby nie zakłócać ciszy nocnej wyciszyłam telefon.
Spałam w pokoju Davida, on sam powiedział że z radością połozy się na kanapie, szkoda że przy wypowiadaniu tego użył ironii. Łóżko było dla mnie ciekawą odmianą, mogę śmiało przyznać że pierwszy raz od wielu lat porządnie się wyspałam. 

wtorek, 18 lutego 2014

1. Wszyscy przeciwko mnie.

- Eve kochanie, masz gościa! – Moja matka znów próbowała udawać przed kimś idealną opiekunkę, którą nie była. Gdy otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju w którym spałam zdałam sobie sprawę że zasnęłam w salonie na kanapie, miło z ich strony że mnie nawet nie obudzili, w sumie po co? Nigdy nie stworzyli mi pokoju, przyzwyczaiłam się do myśli w której kanapa pełni rolę łóżka. Moi rodzice (jeśli w ogóle mogę ich tak nazywać) nigdy nie chcieli dziecka, przez całe życie im tylko zawadzam, powiedzieli mi to gdy miałam 10 lat. Niewiele się zmieniło przez kolejnych 6 lat. Byłam ubrana w szare spodnie od dresu i czarny T-shirt z napisem, jako tako mogłam się pokazać ludziom. Zeszłam z miękkiej kanapy i chwiejnym krokiem otworzyłam drzwi prowadzące na hol. Moja 36-letnia matka witała nauczycielkę sztucznym uśmiechem. Gdy mnie ujrzała przeprosiła i podeszła bliżej, byłyśmy tego samego wzrostu, wyglądałyśmy tak samo, jedyne co nas różniło z wyglądu to kolor włosów. Obie jesteśmy naturalnymi blondynkami lecz farba czyni cuda i takim sposobem moje włosy są czarne.
- Zrób coś ze sobą, codziennie przyłażą do nas jakieś idiotki a ja nie mogę się przygotować do pracy. – Taka właśnie była moja matka, nigdy nie widziałam żeby uśmiechała się szczerze. Pracuje w firmie mojego ojca, kiedyś jako sekretarka teraz jako współwłaścicielka. Spojrzałam na nauczycielkę, była ładną zielonooką szatynką ale to nie wszystko, była młoda. Matka pewnie poczuła się zagrożona gdyż ojciec siedział jeszcze w domu, miał słabość do młodych kobiet. Skutek tego jest taki że mam gdzieś jeszcze trzech starszych braci, jakoś nie miałam jeszcze okazji ich poznać i pewnie nie będę miała.
- Rany i tak macie to gdzieś, po prostu powiem im że definitywnie nie będę chodzić do szkoły. Po jakimś czasie dadzą obie spokój. – Mruknęłam a ta odeszła w stronę sypialni, zarzucając po drodze kręconymi włosami. Zachowywała się jak modelka, którą podobno kiedyś była. Nie chodziłam do szkoły od pewnego czasu, po prostu nie mogłam już patrzeć w oczy tym wszystkim ludziom, nie po tym co zrobiłam. Najwyżej rodzice wściekną się że po 18-nastce dalej siedzę w domu i kupią mi własne mieszanie które będą opłacać, ja w zamian zniknę z ich życia. Zaprowadziłam nauczycielkę do kuchni i zaparzyłam herbaty. Nie mam przyjaciół więc czasem sprawia mi przyjemność rozmowa z nauczycielami, mimo że cały czas próbują mnie przekonać do tego aby nie kończyć edukacji. Gdy usiadłam jej pierwsze słowa to:
- Dalej masz te niesamowite oczy. – Odruchowo spuściłam głowę w dół, odkąd pamiętam tak właśnie zaczytana się rozmowa, od moich tęczówek. Prawa była tak zielona jak trawa, lewa czerwona jak krew. Odkryłam że gdy jestem wściekła to obie stają się czerwone, a gdy wesoła zielone.  Niektórych to fascynowało, niektórych brzydziło. Nie muszę chyba mówić do której grupy zaliczali się moi rodzice.  – No ale ja nie w tej sprawie. Nazywam się Rachel Moogen i uczę w szkole, chyba wiesz że jestem twoją wychowawczynią, prawda? – Tak, wiedziałam że osoba siedząca przede mną to moja wychowawczyni. Przestałam chodzić do szkoły jakieś dwa miesiące temu, to nie znaczy że już nie pamiętam podstawowych informacji. Spojrzałam w jej oczy, zobaczyłam jak od mojego wzroku zaczyna się denerwować. Mogła udawać miłą i przejętą moim zachowaniem nauczycielkę ale i tak ją obrzydzałam, w sumie nie mogłam się dziwić. Pani Reachel rozejrzała się niezręcznie po kuchni i wskazała palcem na jedno ze zdjęć.
- To z wakacji, prawda? Wiem że ciekawość jest zła ale dlaczego ciebie nie ma na zdjęciu? – Moje palce ścisnęły mocniej szklankę, miałam wrażenie że ta zaraz pęknie. Rzeczywiście, na zdjęciu byli moi rodzice, stali na tle zachodzącego słońca nad oceanem.
- Byłam chora, nie pojechałam z nimi. – Skłamałam, tak naprawdę zostawili mnie w domu. Przed wyjściem mi powiedzieli że wrócą za tydzień bo jadą na jakąś wyspę. Na wyspie były palmy, marzyłam kiedyś by je zobaczyć. Niestety nie mam prawa do marzeń, to też mi powiedzieli moi rodzice gdy jako 5 latka marzyłam o tym by pójść z nimi do wesołego miasteczka. Pogadałyśmy jeszcze chwilę aż w końcu nauczycielka dała mi spokój i wyszła, byłam traktowana w tej szkole bardzo ulgowo. Normalnie gdyby uczeń w moim wieku przestał chodzić do szkoły skończyłby w zakładzie poprawczym czy coś, ale nie ja.  Po zamknięciu drzwi zaczęła się awantura.
- Matko, zawsze sprawiasz problemy! Teraz wynoś się. – Wrzask mojej matki prawie nie rozwalił mi bębenków. Wiedziałam po co mam się wynieść, nie jestem już dzieckiem. Założyłam jedynie pierwsze lepsze buty i wzięłam klucze, tak na wszelki wypadek, gdyby o mnie zapomnieli.
A to im się zdarzało dosyć często.
Spokojnie schodziłam co drugi schodek, mieszkaliśmy na dziesiątym piętrze i w każdej chwili mogłam użyć windy, ale i tak wolałam schody. To była kolejna rzecz różniąca mnie od mojej rodziny. Na dole uderzyła we mnie fala ciepłego wietrzyku, znak że ktoś wszedł do klatki. Nie spodziewałam się o tej porze żadnego sąsiada, w tym budynku mieszali sami bogacze, pracujący przeważnie w domu.
- Przepraszam, nie wiesz może gdzie mieszka rodzina Raahelów? – Spojrzałam na czerwonowłosego chłopaka jak na zwierzę w zoo. Po chwili zrozumiałam pytanie i czarnym paznokciem wskazałam na siebie.
- Eve Raahel. – Jego brązowe tęczówki odbiły światło, chwilę pogrzebał w torbie wyjął z niej list. Spojrzałam na zapieczętowaną przesyłkę i  stwierdziłam że jest ona do mnie, miło że list trafił chociaż raz najpierw w moje ręce przed otwarciem, przez ciekawską matkę. Zamiast spojrzeć na nadawcę sprawdziłam adres, tak jak myślałam. Na kopercie pisało „Eva Raahel” Eva, nie Eve. Spojrzałam w stronę chłopaka, którego już tam nie było.
Dziwne.
Skąd ja go kojarzę?
Spokojnie wyszłam na dwór, ciepłe powietrze uderzyło w me policki i rozrzuciło moje kruczoczarne włosy. Całe osiedle było zabudowane i miało pełno kamer, jedyne miejsce gdzie mogłam spokojnie przeczytać list i nie martwić się o prywatność to plac zabaw. Został zbudowany z myślą o tym że najwięksi bogacze tego miasta będą chcieli potomstwa, jaka szkoda że byłam tutaj najmłodszą osobą. Rozerwałam kopertę z boku i wyciągnęłam list, widząc że to jakieś zawiadomienie ze szkoły rozerwałam kartkę i rzuciłam w piasek.
Nie miałam co robić więc powoli ruszyłam przed siebie. Nie szłam skrótami, postanowiłam ruszyć przez centrum. Całe miasto było żywe i kolorowe, każdy gdzieś się spieszył, każdy miał jakiś cel. Dobrze jest mieć świadomość że nic nie trzeba robić, wtedy człowiek się lepiej czuje. Zawsze chciałam być zabawną i lubianą przez wszystkich dziewczyną, skończyłam jako nudny i szary człowiek zagrażający społeczeństwu. Gdy sobie zdałam z tego sprawę przestałam szukać kontaktu w ludziach, już sam mój wygląd ich odstraszał. A właśnie, skoro już przy tym jesteśmy to jest jedna osoba której nienawidzę a moje oczy są dla niej jednym z tysiąca powodów do śmiechu. Zauważyłam ją po drugiej stronie ulicy, stała tam ze swoją świtą „przyjaciółek”. Wszystkie ubrane w krótkie spódniczki, dominująca ilość różowego aż raziła w oczy. Faceci stali wokół nich jak głodne lwy widzące mięso. Mimo wszystko były ładne, nigdy nie przesadzały z makijażem, wyglądały jak chodzące boginie.
Szkoda tylko że bogowie nie istnieją.
Tak mi się przynajmniej wydawało.
- Hej dziwolągu, gdzie uciekasz?
- Daleko od ciebie… - Odpowiedziałam i szybszym krokiem ruszyłam w dalszą drogę, niestety to by było zbyt normalne gdyby ta pozwoliła mi odejść. Blondynka stanęła przede mną z pełna pogardą, jej dwie brązowowłose przyjaciółeczki zablokowały mi możliwość jakiejkolwiek ucieczki, szkoda że nie miałam takiego zamiaru.
- Jak ty się do mnie odzywasz? Po za tym szkoda że nie chodzisz do szkoły, nie ma już z kogo się pośmiać. – W jej głosie dało się wyczuć lekki akcent. Przyjechała z Anglii jakiś rok temu i trafiła do mojej klasy, od razu wiedziałam że będą z nią problemy. Gina  zawsze była w centrum uwagi i to nie tylko przez wygląd jak i też zachowanie, normalny człowiek nie rządzi ludźmi których nie zna, stwierdzałam że nie jest ona normalna. Wiele razy słyszałam plotki o tym że Gina z przyjaciółkami grozi nożem tym którzy jej się sprzeciwiają, w każdej plotce jest szczypta prawdy. Ja tej prawdy doświadczyłam. Jej ojciec również prowadzi firmę, rozpieszczona i bogata córeczka ma przez to wiele znajomości oraz możliwości. Po kłótni z nią o mało nie wjechał we mnie tir, potraktowałam to jako przypadek. Gdy zaczęła mi grozić a ja jej odpyskowałam napadły mnie jakieś słabeusze, których powaliłam kopniakiem. Raz i tylko raz uderzyłam ją z pięści w twarz, przez co miała rozciętą wargę, jak wracałam do domu jej przyjaciółeczki zaciągnęły mnie w ciemny zaułek i pociachały nożem, piękna blizna dalej zdobi moje ramię. Mimo tego wszystkiego to nie bałam się jej, wręcz przeciwnie, była dla mnie żałosna i chora.
- Znajdziesz sobie zastępstwo, Gina. – Odsunęłam ją lekko i ku mojemu zdziwieniu pozwoliła mi przejść, niestety radość nie trwała długo bo ta złapała mnie za ramię i położyła na nim głowę, szepcąc mi coś do ucha.
- Przestałaś chodzić do szkoły przez to co się stało z Akim? Morderco? – Zachichotała i wróciła do swoich przyjaciółek. Stałam przez chwilę w miejscu, wpatrując się w brudny i nierówny chodnik. Nie wiedziałam co czuje, byłam wściekła i zrozpaczona. Aki zginał przeze mnie i ciężko mi o tym mówić ale niestety Gina miała rację, przestałam chodzić do szkoły przez ten wypadek. Mimo iż każdy mi mówił że to nie moja wina to tylko ja i ona znamy prawdę.
- O czym ty mówisz Gina? To jednak dziwadło zabiło Akusia? – Pisnęła jedna z przyjaciółek. Nad całym miastem zaczęły się kłębić deszczowe chmury, ludzie przechodzący obok nas jeszcze bardziej przyśpieszyli.
- Ohh.. miałam o tym nie mówić ale skoro nasza Eve tak bardzo nalega to powiem wam co się stało. – Westchnęła, tak jakby była bardzo zmartwiona i zawiedziona. – Akuś w dniu śmierci wyznał jej że ją kocha…
- Zamknij się.. – Powiedziałam cicho, deszcz lunął z ciemnych chmur a brązowowłose krzyknęły i uciekły. Teraz Gina nie mówiła do nich, tylko do mnie. Podniosłam głowę a mokra grzywka zasłoniła zielone oko.
- Odrzuciłaś go…
- ZAMKNIJ SIĘ! – Krzyknęłam a piorun uderzył w drzewo stojące za nią, jakieś 10 metrów. Pomyślałam że to na pewno zbieg okoliczności. Zaczesałam czarne włosy do tyłu i Gina lekko drgnęła widząc moje czerwone ze wściekłości oczy, mimo iż była przestraszona nie przestawała mówić.
- Chłopak się załamał, tak bardzo że nie zwracał uwagi na to gdzie idzie. To przez ciebie wpadł pod ten samochód! Ty go zabiłaś! Ty mi go zabrałaś! – Obie byłyśmy wściekłe, prawdopodobnie obie płakałyśmy ale żadna z nas tego nie zauważyła bo łzy zlewały się z płynącą po naszych twarzach zimną wodą. Tak naprawdę kochałam Akiego, nigdy w to nie wątpiłam. Po prostu ktoś taki jak on nie mógł się zakochać w kimś takim jak ja. Był przewodniczącym szkoły, inteligentny, wysportowany, przystojny. Wiele dziewczyn go kochało, odrzuciłam go po to by znalazł sobie lepszą, niestety już nie znajdzie. Cały czas czuje że to moja wina, gdybym się zgodziła to Aki by pewnie żył. Słysząc że to był „tylko wpadek” chce mi się płakać. Odwróciłam się na pięcie i nie patrząc co robię pobiegłam przed siebie, jak najdalej od Giny. Nie chciałam o tym rozmawiać, nie teraz, nie z nią. Dlatego właśnie nie wierzę w bóstwa i inne tego typy pierdoły. Aki był chodzącym ideałem, Bóg powinien go uratować a nie zabijać. Zamiast Akiego to ja powinnam teraz leżeć w trumnie, zakopana pod ziemią, martwa.
Niestety jeszcze nie wiedziałam najgorszego.
Zmęczyłam się dopiero gdy wybiegłam z miasta. „Witamy, nie opuszczajcie nas tak szybko” świecąca i widoczna z kilometra tabliczka była dla mnie wiadomością że niedaleko znajduje się pewne miejsce, w którym uwielbiam przebywać. Opuszczona fabryka, niestety nie wiedziałam czego, nawet w Internecie nigdy nie znalazłam o niej wzmianki. Fabryka była otoczona kolczastym płotem lecz w jednym miejscu dało się spokojnie przejść na czworaka, przejście było zasłonięte krzakami, sprytne. W budynku leżało pełno gruzy i rozbitego szkła, wesoło biegające szczury lub myszy to nic nowego. Otworzyłam drzwi do ulubionej Sali, światło w środku nie działało więc promienie słońca oświetlały tylko połowę pomieszczenia. Nigdy nie weszłam w głąb ciemności, chodź czułam że tam coś jest, coś dla mnie ważnego. Zawsze było tam pełno szkła, ale skąd? Próbowałam z konturów odczytać co tam może się znajdować ale nic nie przychodziło mi do głowy. Po chwili wpadłam na pewien pomysł, pogrzebałam chwilę w kieszeni i wyciągnęłam zapaliczkę, trzymałam ją na wszelki wypadek, np. Gdyby Gina zażyczyła sobie płonące włosy. Gdzieś niedaleko mnie leżał mały kartonik, wrzuciłam do środka kilka śmieci aby był cięższy, podpaliłam i nogą delikatnie go kopnęłam, zatrzymał się na środku Sali. W środku stała jakby wielka, pęknięta probówka, na dnie znajdowała się zielona woda. Dziwne kable zwisające z sufitu były jakby rozcięte, rozerwane. Kątem oka zauważyłam jakieś dokumenty leżące na biurku, które stało pod ścianą.
 „SB.- 1 Eve Raahel” – Sb? Co to do cholery to całe sb?! Czemu tam pisze moje imię i nazwisko?! Gdy już otwierałam brązową teczkę zostałam mocno uderzona w tył głowy. Nie zemdlałam ale trochę mnie to przyćmiło, upadłabym gdyby nie czyjeś ręce. Widziałam kontury dwóch osób, usłyszałam fragment mało fascynującej rozmowy.
- David, chodź raz mógłbyś być delikatny!

poniedziałek, 17 lutego 2014

Prolog


I ciekawy jest fakt że moje życie mogło wyglądać tak wspaniale. Córka wielkiego biznesmena, światowej modelki. Show-biznes zawsze otwarty, jedyne co było mi do tego potrzebne to samo „chce”. Problem polega na tym że nie chce być „gwiazdą” i nigdy nie będę lizać dupy rodzicom by coś dostać.  Po za tym rodzicami są tylko na papierku, ciekawe czy zresztą prawdziwym. Miłosć, cholerna miłość, co to niby jest?! Od kilku lat wychodzę rano wracam wieczorem, jeszcze nigdy nie dostałam opieprzu za późne wracanie. Przychodę zawsze do domu, a moja matka ubrana w różowy szlafrok z wielkim dekoltem patrzy na mnie przez chwile jakby się zastanawiała skąd mnie zna.


„Życie córki najbardziej wpływowych ludzi w mieście musi być naprawdę fajne!”



Taa, jeśli brak bezpieczeństwa i ciągłe oszustwa są fajne to muszę mieć najfajniejsze życie na ziemi. Czemu nie pójdę do domu opieki i tego nie zgłoszę? Wolę się włóczyć po ulicach i straszyć dzieci aby wracały do domów niż iść do bidula. Po za tym co moje życie ma wspólnego z wpływami tych ludzi? Przecież nie wchodzę za darmo do klubów dla pełnoletnich, nie mogę wynosić rzeczy ze sklepów, nie mam jakiś wielkich względów. Jedynie policja mnie nie legitymuje gdy włóczę się po mieście w czasie ciszy nocnej, bo albo jest „to przecież ICH córka, nic jej nie będzie”  albo „Wolę z nią nie rozmawiać, wygląda strasznie” Odstraszanie ludzi opanowałam w 80%, nawet się nie musiałam starać.



„Hej dziwolągu, może przestałabyś nosić te dwukolorowe soczewki, straszysz innych”



Chciałabym, gdyby to były soczewki. Jedno czerwone, drugie niebieskie, tak po prostu mam. Po co 
w ogóle się tym przejmować? Każdy patrzy na mnie jak chce, nie mam przyjaciół, unikam wrogów. Czasami czuje się jak powietrze lub jak mała chmurka, która nie zwracając uwagi na innych idzie do przodu. Pff.. co ja bredzę.. idę do przodu? Cofam się w tył. Od lat marze o wspaniałym chłopaku, o dobrej pracy, albo najlepiej o tym żeby uciec z tego przeklętego domu. Niestety, boje się.


- To będzie 2zł. – Mruknął otyły facet stojący przy brudnej kasie. Wystawił lekko brązową dłoń do przodu aby przyjąć zapłatę. Co ja robię? Stoję przy kasie blokując kolejkę zastanawiając się nad sensem życia i na wspominkach? Super Evuś! Tego się po tobie spodziewałam, jak zawsze masz świetne pomysły które głupota przerastają dżdżownice. Szybko sięgnęłam do czarnej torebki i wyjęłam portfel, na moje szczęście miałam drobne. Ten sklep znany jest z tego że kiedy dasz im banknot to zawsze dostajesz mniej, wymówka: „nie mam jak rozmienić” Skoro nie macie jak rozmienić to czemu pozwalasz mi płacić?! Zresztą, to nie moja kasa. Zabierając swoją puszkę coli z blatu wyszłam „Magicznymi drzwiami” (takimi rozsuwanymi) nazwała je tak Maria. Jak zwykle, moje godziny „pracy” są rewelacyjne i kolejny raz muszę się nudzić nocą. Metalowa muzyczka rozgrała się w mojej torebce, sięgnęłam po telefon idąc cały czas do przodu i obserwując ulice. Nieświadomi ludzie jak zawsze byli spokojni i grzecznie szli z powrotem do domu, też bym chciała kończyć robotę przed 24. Siadając na ławce przy przystanku położyłam puszkę i spojrzałam na komórkę.

1. Nieodebrane
Widząc jego imię zrobiło mi się niedobrze, czemu to zawsze on musi dawać mi ochrzan? Niechętnie wybrałam jeszcze raz ten numer i lekko oddaliłam słuchawkę od ucha. Jeden sygnał, dwa sygnały
- EVE DO JASNEJ CHOLERY! MY TU PRACUJEMY A TY SOBIE POSIEDZENIE W SKLEPIE URZĄDZASZ?!
- Witamy w świecie normalnych ludzi Davidku, tak po za tym to może jakieś ”cześć”? Ewentualnie możesz powiedzieć „Eve do roboty bo kopnę cię dupę” – Warknęłam uderzając czarnym paznokciem o metalową górę puszki. Zdenerwowany król perfekcjonizmu widocznie nie był oczarowany moim dowcipem i jeszcze raz wziął głębszy oddech by na mnie nawrzeszczeć.
- Idiotko! S7 ucieka w twoją stronę! Ruby i Silver już są w drodzę, masz go złapać! – Krzyknął a ja upuściłam słuchawkę czując silne dłonie uciskające moją szyję. Zaczęłam się dusić, kaszleć i się ślinić. Gdzieś w oddali usłyszałam głos Silvera i Ruby. Szybko złapałam za dłonie napastnika które zostały natychmiast poparzone, zdezorientowany odskoczył z wrzaskiem. Nawet się nie odwróciłam, szybko zrobiłam unik robiąc przewrót do przodu. Dobrze zrobiłam bo odłamek ostrej jak nóż łuski przeleciał nad moją głową wbijając się w twardy asfalt.  Szybko wstałam i się otrzepałam z pyłu, moje kolana były cale podrapane, niech was piorun strzeli producenci krótkich spodenek! Chociaż, mówić takie rzeczy z moich ust to dość niebezpieczne.
-Ohh…naprawdę? Kiedyś myślałam że syrenki są ładniejsze. – Napastnik miał całą wysuszoną twarz i jakby „wymarłe” oczy takie jak u zdechłej ryby. Prawa ręka była pokryta ostrymi łuskami które służyły do obrony, na lewej nie miał nic oprócz małych nacięć przypominające rybne skrzela, nic bardziej mylnego tymi „otworami” wypadały te ostre łuski, które mnie o mało nie pociachały! S7 był ubrany w obdartą bluzkę i brudne rybaczki. Prawdopodobnie uciekał już długo, a wnioskując po śladach krwi pod paznokciami i na ubraniu zabił już wiele śmiertelników. Niestety oszalał, ale to można jakoś naprawić, prawda?
- Eve! Odsuń się! – Krzyknął brązowowłosy mężczyzna, Silver jak zawsze udawał bohatera. Obok niego biegła Ruby, jak zawsze nosząc swój łuk.
-Miałaś go złapać, jeśli się nie pospieszysz to ucieknie albo David przyjedzie i nie będzie ciekawie. – Powiedziała puszczając strzałę w kierunku Syrena. Jednak ten ominął ją z dziwną szybkością, stał teraz jak pies na dachu przystanku, na czterech nogach, sycząc coś swoim długim i spiczastym językiem.
- Eve! Dawaj tu tą klatkę! – Krzyknął Silver używając swojej mocy aby starzały Ruby paraliżowały. No ale nie mogłam użyć klatki, przecież on jest zbyt nerwowy, umarłby w niej od prądu! Spanikowałam.
- Silver! Porozmawiajmy z nim! Na pewno można go jeszcze uratować! – Wrzasnęłam, co źle podziałało na syrena, który zeskoczył z przystanku i zaczął lekko odchodzić do tyłu. Wszyscy mieli związane ręce. Ruby nie mogła trafić z tej odległości, a gdyby się ruszyła S7 uciekłby ze strachu. Moc Silvera działa tylko defensywnie, a ja chciałam robić mu krzywdy bo wierzyłam że może jeszcze odzyskać świadomość.
- Eve! Do jasnej cholery! On zabił człowieka! Wiesz jakie są zasady. - Wiem ale… - Miałam ochotę piszczeć z bezsilności, czemu oni słuchali się tylko tych zasad?!  Miałam dość! Nie chciałam go zabijać, a wiedziałam że klatka to zrobi! Oblizałam suche usta i wtedy naszła mnie pewna myśl. Wstrząśnięta cola i strzała, sucha ryba i woda. – Ruby strzel w tamtą puszkę! – Przyjaciółka wytężyła wzrok i dostrzegła czerwoną puszkę. Po chwili spojrzała na mnie wzrokiem mordercy.
- Ty chyba się mózgiem z małpą zamieniłaś, po cholerę mam tam strzelać?! Przestań kombinować i..
- BŁAGAM! –
Krzyknęłam co znów wystraszyło syrena, zdesperowana Ruby spełniła moje samolubne życzenie. Tak jak myślałam napój wylał się na asfalt a wysuszona rybka prędko pognała do wody, przez co stała się bezbronna. Silver spokojnie podszedł do mężczyzny który wydawał z siebie dźwięki radości obracając się w prawo i w lewo w klejącym płynie. Jego skóra znów wracała do normalności. Szybko podbiegłyśmy z Ruby do przyjaciela.

-  Mówiłam… - Powiedziałam dumnie a wściekły chłopak wyprostował się i uderzył mnie z prostej ręki w twarz. – Ała… - Mruknęłam chowając twarz w czarnych włosach.
- Wiesz jak my się baliśmy?! Czemu chodź raz nie możesz posłuchać się naszych rozkazów?! Nie jako starszych i doświadczonych współpracowników, ale jako przyjaciół. – Warknął znowu patrząc na syrena, zachowywał się spokojnie.
- Skarbie, ostatni raz robisz coś takiego. Następnym razem masz rzucić tą klatkę. – Powiedziała Ruby i drżącymi rękoma przytuliła się do mnie. Jej niski wzrost nie pasował do stwierdzenia „starsza” w szpilkach miała ledwo 150. Spojrzałam jeszcze raz na wkurzonego Narcyza i odwróciłabym wzrok, gdyby nie Syren stojący za nim z mrocznym uśmieszkiem!
- Silve…! – Nie skończyłam ponieważ S7 nagle zaczął krwawić z oczu i z ust, upadł nieruchomo a ja krzyknęłam najgłośniej jak mogłam. Naprawdę się przestraszyłam, co się stało?! Nawet Silver odskoczył od szkarłatnej kałuży, Ruby spojrzała tylko jednym okiem i piszcząc wtuliła się w moje piersi. Ciało mężczyzny zaczęło jakby pękać, żyły wybuchały od nadmiaru krwi. S7 żył, plama szkarłatnej cieczy wciąż rosła, umierał w straszliwych cierpieniach. Gdy w końcu zauważyłam że jego klatka piersiowa przestaje się poruszać upadłam na kolana, prosto w ciepłą, niedawno płynącą w żyłach krew. Przecież on mógł się zmienić! Mógł dalej dla nas pracować!
- Mówiłem że macie go zamknąć lub zabić, był niebezpieczny. – Powiedział Dawid stojący w cieniu, jego ręka wciąż była skierowana na ciało syrena. W cieniu były widoczne jedynie jego czerwone jak krew oczy, były przerażające i pełne zdenerwowania. Podszedł do nas a Silver i Ruby zaniemówili, jasne że byliśmy przyjaciółmi ale i tak wszyscy podlegaliśmy blondynowi. Nie spełniony rozkaz = ochrzan. Znowu poczułam się taka malutka, wszystko przeze mnie.
- Wiecie jak ja się o was martwiłem?! – Westchnął podchodząc do mnie i patrząc na moją posiniaczoną szyje. Zaraz po tym przybiegł Mars niosąc małą Marię na plecach, jak zwykle miała na sobie swoją gotycką sukieneczkę.
- Pan David sprzeczał się z Panią Sugo że nie powinniśmy go zabijać, ale jak widać nikt nie potrafi się opanować widząc przyjaciół blisko śmierci. – Westchnęła rysując palcem wielkie koło obok S7, ciało z krwią zniknęło, a Maria podeszła do siedzącego na asfalcie Silvera. Mars jak zwykle wyglądał jakby dopiero co wstał z łóżka, Ruby natychmiast do niego poleciała pociągając nosem i wycierając się o jego bluzkę. Ja wpatrywałam się w skupiona twarz Davida, pisał on jakiegoś sms’a.
- David… - Powiedziałam ciągnąc za kawałek skórzanej kurtki. Barbie natychmiastowo się do mnie odwrócił. – Nie każ mi nigdy w życiu oglądać jak kogoś zabijasz, ani mi ani nikomu innemu. – Lekko się trzęsąc widziałam jak na twarzy chłopaka maluje się smutny wyraz twarzy, po czym delikatnie przeczesał moje włosy.
- Przepraszam Eve. – Po tych słowach odwrócił się do reszty.- Wracajmy do domów… - Zaproponował a wszyscy poszli w stronę samochodu. Jednak ja jeszcze raz spojrzałam na puszkę i miejsce w którym niedawno leżało ciało mimo że nieznanego to i tak żyjącego stworzenia? Nie, on był człowiekiem, my też. Biorąc moją torebkę z chodnika obok ławki spojrzałam na szczęśliwych  i bezpiecznych przyjaciół, którzy jak zwykle kłócili się o miejsce w wielkim samochodzie.
- Księżniczko! Zastanawianie się nad sensem życia na środku ulicy to raczej zły pomysł. – Krzyknął David wychylając się przez okienko samochodu. Myślę że nadludzie którzy oszaleli pragnąc większej mocy zrobili to z samotności, bo chcieli zostać zauważeni, też tak miałam dlatego jest mi przykro kiedy każą nam ich szukać i zabijać. Chyba za dużo myślę o tym „jak straszne miałam życie” muszę przestać myśleć o przeszłości, a zacząć o przyszłości. To będzie ten mój pierwszy krok.

- Eve kochanie, masz gościa! – Słysząc krzyk mojej matki natychmiast wstałam. Co to było? Sen?

Dość…


Dziwny…